A gdybyśmy tworzyli historię o zapachu pomarańczy i smaku wyobraźni? Spróbowaliśmy. Na warsztatach twórczego pisania pisaliśmy opowiadania, byliśmy ghostwriterami, redaktorami i bawiliśmy się słowami. Poznajcie efekty naszej pracy. Miłej lektury!
Tajemnicze zjawisko, Matthew
Sz.
Idę głodny do stołówki i oczom nie wierzę! Okazuje się, że zniknęły moje ulubione, soczyste pomarańcze! Rozglądam z niedowierzaniem. Wpadłem w panikę. „Wszystko, tylko nie to! Muszę zrobić odprawę wszystkich nauczycieli.” – pomyślałem.
- Dziś w szkole wydarzyła się dziwna sprawa - zacząłem poważnie.
- O nie, znowu jakaś kontrola? - zapytała jak zawsze matematyczka.
- Nie, ale mamy złodzieja w szkole.
W pokoju nauczycielskim zapadła wymowna cisza, którą przerwał hałas na korytarzu. To wycie i krzyki zrozpaczonych pierwszoklasistów.
- Sami słyszycie! - wrzasnąłem - Nie ma pomarańczy.
Część grona pedagogicznego nie doceniła powagi sytuacji i parsknęła gromkim śmiechem, co nie było miłe. Niezrażony jednak kontynuowałem:
- Dziś w szkole było 50 kg pomarańczy. Zginęły. Nie ma deseru do obiadu.
- Jak to możliwe? - zastanawiała się polonistka - rozumiem jedna, dwie, trzy pomarańcze, ale 50 kg? Musi pan wezwać policję.
Ponieważ pomysł poparli inni, zadzwoniłem na najbliższy komisariat. Rozmawiając, wyszedłem z pokoju nauczycielskiego. Nie wiadomo czemu, na korytarzu była cisza jak makiem zasiał. Nagle usłyszałem dziwny hałas, który dobiegał z góry.
- Ach, co to za hałas! - westchnąłem.
Pomyślałem, że to pewnie jakiś uczeń idzie szukać swojego testu, żeby go poprawić. Nagle zauważyłem sok z pomarańczy rozlewający się po podłodze i idąc tym tropem wyszedłem ze szkoły. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że ciężarówka do której prowadził ślad, odjeżdża.
- Złodziej ucieka! -krzyknąłem.
Zdenerwowany ruszyłem w pogoń. Biegłem, ile sił w nogach, ale po krótkim czasie bardzo się zmęczyłem i stanąłem. Byłem zawiedziony. Jednak dopisywało mi szczęście, bo złodzieje nie zamknęli plandeki i wszystkie pomarańcze się wysypały. Podbiegłem do nich i zacząłem je zbierać. Po chwili dołączyła do mnie cała szkoła. Po godzinie wszystkie pomarańcze zostały zebrane. Gdy na miejsce przyjechała policja, stwierdziła, że złodzieje, którzy je ukradli, to od roku grasujący w tej okolicy Gang Owocowy.
- Następnym razem proszę uważać, bo jak wskazuje nazwa ich gangu , nie zabierają tylko pomarańczy.- ostrzegł nas na koniec jeden z policjantów.
Dzień pomarańczy, Maciej O.
Byłem w domu z moją ekipą, czyli z żabką, duchem, skłaszandem, foxim, liskiem, squirrelem, Wawelem, smoczusiem, ptaszkiem coca colą, yodą, Mają, Marysią. Wiem, że to niezwykłe towarzystwo. Odrabiałem pracę domową. Nagle zadzwonił do mnie Matthew z informacją, że ktoś ukradł pomarańcze.„Nie ma na co czekać” – pomyślałem i dodałem już głośno:
- Jedziemy na miejsce zdarzenia!
- Czyli do szkoły? – zapytała żabka.
Przytaknąłem. Na miejscu okazało się, że nie ma niczego: ani pomarańczy, ani pudełek po owocach. Na szczęści był ze mną fox, który zaczął węszyć i stwierdził, że czuje pomarańcze.
- To znaczy ,że złodziej jest w pobliżu, jeśli jeszcze czujesz zapach pomarańczy! – olśniło mnie.
- Faktycznie - przytaknął fox. - Musimy go szybko znaleźć, żeby odzyskać pomarańcze, bo jeśli to długo potrwa, to zje wszystkie.
Fox węszył, a ja z resztą ekipy ustaliliśmy ze świadkami przebieg wydarzeń:
„Po obiedzie w szkole zaczęli śledztwo. Najpierw poszli śledzić Jasia, który uwielbia pomarańcze. Zobaczyli skórkę od pomarańczy.”
- Jest ich więcej - powiedział Fox.
Skórki po owocach wyłoniły się nam na korytarzach szkolnych. Doprowadziły nas do sali od plastyki, gdzie na stole siedział squirrel i jadł pomarańcze. Zdezorientowany i zły krzyknąłem:
- A więc to ty jesteś złodziejem!
- Nie! - ryknął oburzony squirrel - Mam tę pomarańczę z domu .
Nagle przed drzwiami sali przebiegł chłopiec, z którego torby wysypywały się pomarańcze. Ruszyliśmy w pogoń. Gdy już go schwytaliśmy, kazaliśmy mu oddać pomarańcze i zaprowadziliśmy go do dyrektora. U dyrektora przyznał się do winy, tylko był jeden problem. Złodziej powiedział, że współpracował z dwoma uczniami. Wyszliśmy z sekretariatu, żeby pomyśleć. Nagle zaczął się ruszać mój plecak, więc go otworzyłem. Wyskoczyła mroczna śnieżynka. Wpadliśmy na wspaniały pomysł.
Wziąłem
mroczną śnieżynkę i wróciłem do sekretariatu. Użyłem jej do ataku “koszmarnym
rzutem”. Jak każdy koszmar mroczna śnieżynka budziła strach, a nocą wywoływała
koszmary. Po trzech rzutach złodziej wszystko wyśpiewał. Okazało się, że współpracuje z Janem i
Januszem.
Trzeba było doprowadzić sprawę do końca. Wybiegliśmy
ze szkoły i wskoczyliśmy do autobusu. Wiedzieliśmy, gdzie mieszkają sprawcy. Odzyskaliśmy jeszcze niezjedzone pomarańcze i
doprowadziliśmy sprawców przed oblicze sprawiedliwości w osobie dyrektora
szkoły. Zostali zawieszeni w prawach ucznia na miesiąc. A nam pozostało
delektowanie się smakiem zwycięstwa i pomarańczy.
Witek W.
Opowiem niesamowitą historię ucznia szóstego roku w szkole magii i czarodziejstwa Hogwart. Na imię ma George Shrimp i jest w Hufflepuffie. Gdy zaczyna się ta historia jest on na lekcji transmutacji.
Nagle do sali wchodzi dyrektor i mówi:
- Ktoś ukradł wszystkie pomarańcze, a skrzaty domowe pracujące w kuchni podejrzewają kogoś z was. Jeśli odpowiedzialny za to przyzna się, to jego domowi zostanie odjęte tylko 50 punktów, a jeśli się nie przyzna, jego dom straci 100 punktów.
Sprawa była poważna, więc George i jego przyjaciel Bob postanowili, że znajdą złodzieja. Po obiedzie poszli za jednym z uczniów - Grzesiem, bo wiedzieli,że on najbardziej lubi pomarańcze. Kierował się do swojego dormitorium. Kiedy zmorzył go sen, George i Bob przeszukali jego pokój, jednak nic nie znaleźli.
W drodze do swojej wieży zobaczyli dyrektora, który jadł pomarańcze. Nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Postanowili działać. Porwali dyrektora i kazali mu zeznawać pod groźbą zaklęcia cruciatus. Chcieli wiedzieć, skąd ma pomarańcze. Wyjawił im, że to on ukradł pomarańcze, ponieważ chciał, żeby Slytherin wygrał puchar domów.
Nagle George się opamiętał i spojrzał na zagracony ciemny pokój, który wyglądał jak piwnica jakiegoś bogatego czarodzieja. Był to bez wątpienia pokój życzeń.
- Wyjdźmy stąd i zaprowadźmy go do profesora Longbottoma, bo w końcu to on jest wicedyrektorem. –zaproponował.
Gabinet profesora Longbottoma miał wysoki sufit, ale był niewielki. Przypominał każdą inna klasę lekcyjną. George myślał, że gabinet będzie większy, ale się mylił. W środku było ciepło i przytulnie. Na środku stało biurko i duży wygodny fotel, na którym siedział profesor Longbottom. Obok biurka był niewielki kominek, a nad nim mienił się wszystkimi barwami tęczy wielki kryształowy żyrandol.
- Znaleźliśmy złodzieja pomarańczy, to pan dyrektor. - powiedział George.
- Przyłapaliśmy go na gorącym uczynku. - dodał Bob.
Profesor Longbottom patrzył z niedowierzaniem na swojego przełożonego. W końcu zapytał:
-Tak więc, panie dyrektorze, dlaczego pan ukradł te pomarańcze?
- Chciałem, żeby Slytherin wygrał puchar domów. - wyjąkał dyrektor.
- Dobrze, tak więc jutro postawimy pana przed najwyższą izbą Wizengamotu, która zdecyduje, ile lat pan spędzi w Azkabanie. – stanowczo stwierdził profesor i dodał, patrząc na nas – A wy, dzieci, dostajecie 50 punktów dla swojego domu, a teraz zmykajcie do łóżek.
Ta historia przypomina nam, że nie wolno oszukiwać innych, działać cudzym kosztem i być niesprawiedliwym w stosunku do czegoś przez siebie nielubianego.
Tajemnica zaginionych pomarańczy, Karolina Z.
Trwa lekcja matematyki nagle słychać kroki. Pani ze stołówki przychodzi do naszej sali i mówi do mnie:
- To ty jesteś sprawcą.
- Ale ja nie wiem, o co chodzi. Nie jestem żadnym sprawcą. - próbuję się bronić.
- Niemożliwe, to ty musiałaś ukraść pomarańcze. - znowu rzuca oskarżenie w moją stronę.
- Ja nie znoszę pomarańczy. - mówię cicho i w tym momencie wpadam na wspaniały pomysł.
Przecież mogę pomóc. Jestem w tym naprawdę dobra. Odnajduje w domu wszystkie przedmioty, nawet te, które zaginęły lata temu. Mama mówi, że mam talent detektywistyczny, więc...
- Pomogę - mój głos przerywa moje rozważania i spotyka pytające spojrzenie pani ze stołówki.
- Jak? - szyderczo pyta Aśka, która na każdym kroku daje mi odczuć, że bardzo mnie nie lubi.
Powoli wyjaśniam swój plan i dostaję zgodę na poszukiwania. Najpierw muszę obejrzeć miejsce zbrodni. Pani zwalnia mnie z matematyki, co przyjmuję z dużą ulgą. Nie muszę pisać kartkówki! Ale ulga! Musi się udać. Opuszczam salę lekcyjną. Na korytarzu znajduję skórkę pomarańczy.
Nikogo nie spotkałam. Wszyscy siedzieli w salach na lekcjach. Jak zawsze królowało zimno, a okna były otwarte. Dodatkowo ten kolor - ciemna żółć na ścianach – potęgował nieprzyjemne wrażenia. Podeszłam do drzwi jednej z sal i spróbowałam je otworzyć, ale, o dziwo, były zamknięte.
Nagle usłyszałam, że ktoś biegł po korytarzu. Byłam zaskoczona. Kto to mógł być? Miałam wrażenie, że tajemniczy biegacz chce mnie odciągnąć od pomarańczy. Nie wiedziałam co zrobić, iść go złapać, czy otworzyć drzwi, z których wybiegł i odnaleźć pomarańcze. Czułam zmieszanie, ale musiałam podjąć decyzje. Zdecydowałam się pokazać miejsce ukrycia pomarańczy nauczycielom.
- Oto miejsce, w którym zostały ukryte pomarańcze. – pewna siebie wskazałam salę, z której wybiegł tajemniczy uczeń?, nauczyciel?, złodziej?...
- Ale tu nie ma żadnych pomarańczy chyba ktoś nas oszukuje. – stwierdziła jedna z nauczycielek.
- Jak to nie ma? Jestem pewna, że tu były. - odwracam się ze zdziwieniem i moim oczom przedstawia się widok zwykłej sali lekcyjnej, która na pewno nie jest magazynem skradzionych pomarańczy.
- No widzisz, sala jest pusta. – dodaje druga z nauczycielek.
Nauczyciele zaczynają szeptać między sobą. Wiem, że nie wróży to niczego dobrego.
- Crystal, - zwraca się do mnie z triumfem pani, której nie lubię – niestety, to ty musiałaś ukraść pomarańcze, ponieważ ich tu nie ma. Zgodnie uznaliśmy, że z tego powodu musimy cię posłać do poprawczaka.
Ciarki przeszły mi po plecach. Zadowolenie na twarzy nielubianej pani kucharki podpowiadało mi, że może to ona jest winna, ale było już za późno by ją podejrzewać. Wszystko potoczyło się tak szybko.
Znajdowałam się już w drodze do poprawczaka. Gdy znalazłam się na miejscu, nie mogłam znieść tego, że złodziejowi udało się uciec razem z pomarańczami. Stwierdziłam, że muszę użyć moich magicznych mocy. Wypowiadam zaklęcie i przenoszę się w czasie. Tym razem wiedziałam co zrobić. Zaczęłam gonić domniemanego złodzieja. Gdy go dogoniłam, zblokowałam mu drogę. Zdjęłam czarny kaptur z głowy. Okazało się że to pani kucharka, która wsadziła mnie do poprawczaka. Pod ciemnym płaszczem, który zawsze nosi, była torba z pomarańczami.
- Proszę pani, czy to nie są skradzione pomarańcze?
- Chyba tak - odpowiada drżącym głosem.
- Czy to Pani ukradła pomarańcze?
- Tak. Zrobiłam to, bo chciałam cię wrobić w kradzież pomarańczy.
- Ale dlaczego pani chciała mnie wrobić?
Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Czekałam chwilę na odpowiedź.
- Bo zawsze wyjadasz najwięcej jedzenia ze stołówki i mam więcej gotowania.
Udałam się razem z panią kucharką do pokoju nauczycielskiego. Wszystko się wyjaśniło. Pani kucharka została wysłana do więzienia za próbę wrobienia mnie w kradzież, a ja dostałam nagrodę w postaci przerwy od lekcji aż pięciomiesięcznej. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się ze mną stać, gdybym nie miała swoich magicznych zdolności.
Magia pomarańczy, Zosia Z.
Już prawie koniec lekcji a jestem głodna jak nigdy
wcześniej. „Chyba trzeba się zabierać i iść na obiad.” - pomyślałam. – „Pewnie znowu będzie kolejka…”
Jak co dzień w stołówce szkolnej panował gwar i bałagan. Jedni jedli, inni - kończyli obiad, a jeszcze inni - przepychali się w kolejce po zupę. Stałam cierpliwie i czekałam, choć burczało
mi niemiłosiernie w brzuchu.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk:
- Ratunku! Złodzieje!
Głos wydobywał się z kuchni i dudnił w naszych uszach. Po chwili okazało się, że ktoś ukradł 30 kg pomarańczy. Każdy był podejrzany. Wszystkich opanował paniczny strach.
To nie koniec. Nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, zwykle spokojna stołówka, zmieniła się w zburzone morze pełne przerażonych ryb. W stołówce było głośno jak w centrum handlowym, a na korytarzu zaczęło zbierać się coraz więcej uczniów. Wszystko kręciło się dookoła jak w tornadzie, i nic nie było widać.
Nagle z sekretariatu wyszedł smok w towarzystwie kurczaka, który był upieczony, ale jednak chodził. Ludzie zaczęli panikować. Biegali przerażeni. Chaos ogarnął szkołę. W rozgardiaszu paniki i krzyków smok wciągnął powietrze i zamiast ziać ogniem, jednym duszkiem wypił całą wodę ze stołówki. Wszyscy ucichli. Zostały ryby. Smok odleciał. Przez chwilę czuliśmy się bezpieczniej. Pieczony kurczak stał w miejscu i bacznie przyglądał się światu. W jednej chwili zaczął rosnąć. Potem - wyrosły mu kły i rzucił się na dzieci.
I znowu wybuchła panika! Wszyscy zaczęli uciekać jakby pod stopami mieli kruchy lód, który zaraz pęknie. Zostałam tylko ja i pani kucharka. Patrzyłyśmy na siebie z przerażeniem. Nagle znikąd pojawiła się tajemnicza postać. Miała długą ciemnogranatową szatę jak noc, szpiczasty kapelusz, dziwne buty koloru stali i jakąś dziwną księgę w ręku. Powoli wychyliłam się zza lady i zobaczyłam jak nieznana mi postać otworzyła księgę i zaczęła wymawiać jakieś dziwaczne słowa. Przez chwilę słychać było piski kurczaka i ryk smoka. Później wszystko zniknęło, a na podłodze pojawiły się zaginione pomarańcze! Zaskoczona zobaczyłam małą karteczkę koło pomarańczy i ją przeczytałam. A było tam napisane tak:
Jak co dzień w stołówce szkolnej panował gwar i bałagan. Jedni jedli, inni - kończyli obiad, a jeszcze inni - przepychali się w kolejce po zupę. Stałam cierpliwie i czekałam, choć burczało
mi niemiłosiernie w brzuchu.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk:
- Ratunku! Złodzieje!
Głos wydobywał się z kuchni i dudnił w naszych uszach. Po chwili okazało się, że ktoś ukradł 30 kg pomarańczy. Każdy był podejrzany. Wszystkich opanował paniczny strach.
To nie koniec. Nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, zwykle spokojna stołówka, zmieniła się w zburzone morze pełne przerażonych ryb. W stołówce było głośno jak w centrum handlowym, a na korytarzu zaczęło zbierać się coraz więcej uczniów. Wszystko kręciło się dookoła jak w tornadzie, i nic nie było widać.
Nagle z sekretariatu wyszedł smok w towarzystwie kurczaka, który był upieczony, ale jednak chodził. Ludzie zaczęli panikować. Biegali przerażeni. Chaos ogarnął szkołę. W rozgardiaszu paniki i krzyków smok wciągnął powietrze i zamiast ziać ogniem, jednym duszkiem wypił całą wodę ze stołówki. Wszyscy ucichli. Zostały ryby. Smok odleciał. Przez chwilę czuliśmy się bezpieczniej. Pieczony kurczak stał w miejscu i bacznie przyglądał się światu. W jednej chwili zaczął rosnąć. Potem - wyrosły mu kły i rzucił się na dzieci.
I znowu wybuchła panika! Wszyscy zaczęli uciekać jakby pod stopami mieli kruchy lód, który zaraz pęknie. Zostałam tylko ja i pani kucharka. Patrzyłyśmy na siebie z przerażeniem. Nagle znikąd pojawiła się tajemnicza postać. Miała długą ciemnogranatową szatę jak noc, szpiczasty kapelusz, dziwne buty koloru stali i jakąś dziwną księgę w ręku. Powoli wychyliłam się zza lady i zobaczyłam jak nieznana mi postać otworzyła księgę i zaczęła wymawiać jakieś dziwaczne słowa. Przez chwilę słychać było piski kurczaka i ryk smoka. Później wszystko zniknęło, a na podłodze pojawiły się zaginione pomarańcze! Zaskoczona zobaczyłam małą karteczkę koło pomarańczy i ją przeczytałam. A było tam napisane tak:
Bardzo przepraszam za obrabowanie tej szkoły z soczystych pomarańczy, jak
również za moich wściekłych towarzyszy (smoka i kurczaka). Mam nadzieję, że
wybaczycie mi moje błędy.
Bardzo przepraszam
Czarodziej Augustus.
Po paru chwilach wszystko już wróciło do normy, a ja i pani kucharka zaczęłyśmy z powrotem układać pomarańcze w kuchni.
Minęło kilka dni. Nikt już nie pamięta o incydencie z pomarańczami. Dni są podobne do innych, a ja zastanawiam się, czy moje spotkanie z morzem ryb, niegroźnym smokiem, pieczonym kurczakiem i czarodziejem Augustusem wydarzyło się naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz